Mężczyzna 1.
Miałam 14-15 lat. Poznaliśmy się w sanatorium. Ja nie chciałam mieć chłopaka, bo przecież rozjedziemy się do domów i nie będziemy się spotykać. On chciał. Wszędzie chodziliśmy, wydurnialiśmy się, słuchaliśmy SOAD i cieszyliśmy się wakacjami. Nie pamiętam już kto po powrocie odezwał się pierwszy. I zaczęło się. Długie rozmowy o wszystkim i o niczym, niekończące się maile. I po roku doszłam do wniosku, że to nie dla mnie. Że to nie jest "ten". Że za duża odległość. On próbował to uratować. Ale mi się już nie chciało. Chyba za młoda byłam żeby móc się wiązać.
Po jakimś czasie byłam przez jakiś czas na Śląsku. Odezwałam się. Umówiliśmy się. A on przyszedł z ówczesną dziewczyną. Żeby Go nie kusiło. Następnego dnia też przyjechał. Ale już bez niej...
Nic jednak z tego nie wyszło. Miał jechać na dłuższy czas do Anglii. W końcu nie wyjechał. Ale po co ryzykować. Przecież dzieli nas taka odległość...
Mężczyzna 2.
Telefon. Aneta mnie zaprasza na wspólne wagary. Częstochowska dekadencja wita mnie XIX wiecznym obrazem. Stare meble, sprzęty. I ten specyficzny zapach. Po chwilowym szoku pani Gienia informuje mnie, że siostra siedzi w szafie. Po wejściu witam się z nią i kumplem ze szkoły. Dopiero po chwili Go zauważam. Czarne ciuchy, długie czarne włosy i blada twarz w okularach. Już nie pamiętam czemu akurat na niego wypadło.
Pierwsze spotkania. Moja nieśmiałość była paraliżująca. Jego dłuuugie monologi i moje przytakiwanie. A potem jakoś poszło. Słuchaliśmy Dream Theater i Pantery. Gadaliśmy o muzyce - jego wielkiej miłości. I byliśmy. I było tak jak być powinno. Ale ja jeszcze musiałam się wyszaleć. Któregoś dnia zadzwoniłam, że musimy porozmawiać. Osobiście. I ja mówiłam nie patrząc mu w oczy, bo nie chciałam widzieć Jego łez.
Koniec. A potem myśli: dlaczego to zrobiłam, przecież było dobrze, nie miałam najmniejszego powodu, żeby Go ranić. I nie chciałam się już z nikim wiązać, bo nie umiem kochać tylko ranię.
Mężczyzna 3.
Koncert Dżemu w Częstochowie. Ekscytacja Anety, bo przyjeżdża Romek. Z kolegą. Kolega - sympatyczny blondynek o błękitnych oczach. Koncert się nie spodobał, więc wyjście awaryjne - Deka. Gadka o pierdołach. Potem znów przyjechał. I znów. I znów. I była noc kulturalna w Częstochowie. I przeraźliwie zimna noc na kopcu w Piekarach. I mimo, że miałam już się nie wiązać to zrobiłam to po raz kolejny.
Zaczęły się podróże tam i z powrotem. I jakoś w tym trwaliśmy. I nie było nam źle, ani dobrze. I nagle [nie pamiętam już czyj] pomysł: wspólny wyjazd do Anglii. Monotonność życia mnie powoli dobijała: wstawanie, praca, chwilowy relaks przed snem i spanie. I prawie zero rozmów na tematy, które dotyczyły "nas". A w weekendy, kiedy miałam chęć na regenerację sił po tygodniu męczącej pracy dowiadywałam się, że On nie ma ochoty wyjść do ludzi. Wytrzymałam raz, drugi piąty, dziesiąty. Za jedenastym miałam dość i pojechałam z kumpelą przed siebie. Po powrocie Jego obraza, bo nie wie co się ze mną działo. "Trzeba było ze mną iść". Więcej temat nie był poruszany...
Nie wiem co, ale po jakimś czasie coś we mnie pękło. Zobaczyłam całkiem innego człowieka. I to nie był ten człowiek, w którym się zakochałam, z którym mieliśmy wyjście awaryjne, z którym miało być pięknie. Był to człowiek nie zwracający uwagi na uczucia i potrzeby. Pieprzony kłamca. Wiecznie zmęczony i nie mający czasu i ochoty na cokolwiek.
Nie o tym marzyłam będąc małą dziewczynką. Dużą też.